poniedziałek, 17 lutego 2014

pierwszy trening

To był ciężki dzień: Pańcio i Pańcia wpadli na "genialny" pomysł zaproszenia do naszego domu psiego trenera. Pan początkowo wydawał się nawet miły ale stawiał wysokie wymagania. Kazał Vedze leżeć i się nie ruszać! Nie ruszać się! Przez pół minuty! Potem było chodzenie obok nogi, stawanie, siadanie, wchodzenie, wychodzenie ufff. Ale najgorszy był ten numer z puszką! Chleb sobie leżał na stoliku kawowym, więc wydawało się, że aż się prosi o zjedzenie. Vega go chaps, a tu łup! Straszny hałas spowodowany rzuconą na podłogę puszkę z monetami. Odechciało się już nawet chleba od tego hałasu.
I tak, w naszym życiu pojawiła się dyscyplina przez duże D (dla nas to pewnie Dyscyplina, a dla Vegi może coś zupełnie innego, też na D). Oczywiści od początku były pewne warunki, komendy, zawołania, ale czasem wymagane zbyt słabo, wołane za cicho. Ta cała historia z dominacją w stadzie... w różnych książkach znajdziemy coś innego: tu egalitaryzm, tam hierarchia. Trudno się w tym połapać. Najlepiej się z tym przespać :)

1 komentarz: