"Biegnie z swej budy, która znajduje się pod podłogą werandy stojącej na słupach i w której, po urozmaiconej nocy, leżał w krótkiej drzemce porannej, zanim nie ożywił go w całej pełni mój dwuzgłoskowy gwizd. Buda zaopatrzona jest w grube firanki i wysłana słomą, wskutek czego jakieś źdźbło słomy znajdzie się zawsze w zjeżonej zresztą od leżenia sierści Bauszana, a nawet między palcami nóg: widok ten przypomina każdym razem starego hrabię Moora, którego widziałem na pewnym bardzo skrupulatnie obmyślonym przedstawieniu, jak wychodził z wieży głodowej ze źdźbłem słomy między dwoma trykotowymi palcami swych biednych stóp. Mimo woli ustawiam się bokiem do nadbiegającego, w postawie obronnej, gdyż pozorny jego zamiar uderzenia mnie między nogi i obalenia na ziemię ma nieomylna moc ułudy. W ostatniej jednak chwili, tuż przed karambolem, umie zahamować i skręcić, co świadczy zarówno o jego cielesnym jak i duchowym opanowaniu; i teraz, nie wydając z siebie głosu - gdyż rzadko czyni użytek z swego donośnego i wyrazistego organu - zaczyna wykonywać dokoła mnie taniec powitalny, złożony z dreptania, nadmiernego merdania, które nie ogranicza się do przeznaczonego na ten cel narzędzia, jakim jest ogon, lecz wciąga w grę całą tylną część ciała aż po żebra, w połączeniu ze ściąganiem kadłuba w pierścienie oraz strzelistymi, sprężystymi skokami powietrznymi i kręceniem się dokoła własnej osi; wyczyny te jednak stara się ukryć przed mymi oczyma, przenosząc ich widownię, gdziekolwiek się zwrócę, na przeciwległą stronę. Wszelako w chwili gdy schylam się i wyciągam rękę, pies jednym skokiem staje nagle przy mnie, przyciskając łopatkę do mojej goleni, i stoi jak posąg; stoi skośnie oparty o mnie, z łapami wrytymi w ziemię, z pyskiem zwróconym ku mej twarzy, tak że patrzy na wspak, z dołu w oczy i kiedy wśród pieszczotliwych słów klepię go po łopatce, nieruchomość jego tchnie tym samym ześrodkowaniem i namiętnością jak poprzedni szał."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz