"Moją opowieść zaczynam od ciemnej strony współżycia ze zwierzętami, ponieważ to, w jaki sposób jesteśmy gotowi ją znosić, stanowi miarę naszej miłości do nich. Wyrażam w tym miejscu dozgonną wdzięczność moim cierpliwym rodzicom, którzy tylko kiwali głowami lub pobłażliwie wzdychali, kiedy jako uczeń czy młody student przynosiłem do domu potencjalnego sprawce szkód, nowego lokatora. A ile przez te wszystkie lata musiała znieść moja żona! Bo czyż można wymagać od własnej żony, żeby przymknęła oko na oswojonego szczura, który biega po mieszkaniu, wygryza małe ładne kółeczka w pościeli i mości nimi swoją norę? Która żona potrafiłaby patrzeć spokojnie, jak papuga obgryza wszystkie guziki z prania, które schnie rozwieszone w ogrodzie? Albo jak oswojona dzika gęś nocuje w naszej sypialni, a rano wylatuje z niej przez okno? (Nie wpuszczajcie dzikich gęsi do mieszkania!) Co powiedziałaby inna kobieta, gdyby się okazało, że ładne niebieskie plamki, którymi śpiewający ptak przyozdobił meble i firanki po zjedzeniu jagód czarnego bzu, absolutnie nie schodzą. Co by powiedziała gdyby... i tak dalej przez następnych dwadzieścia stron!"
Może mamy jakąś obsesję na punkcie zniszczeń, ale osobiście uważam, że mówienia o nich nigdy zbyt wiele. Może gdyby ludzie wiedzieli jakie zagrożenia wiążą się z zamieszkaniem w ich domu zwierzaka, nie braliby psa/kota/czegoś innego tak pochopnie.
A książkę polecamy serdecznie, jesteśmy jeszcze w trakcie czytania, więc może pojawią się kolejne dotyczące tej lektury wpisy. Rzecz jest niebagatelna zwłaszcza, że autor opisuje swoje życie pod jednym dachem z bardzo osobliwymi zwierzętami.
Konrad Lorenz, Rozmowy ze zwierzętami. Wyd. WAB, Warszawa 2014.
Ps: a jeszcze słowo dotyczące cen książek, które podobno są za drogie. Książka kosztowała nas 29 zł, a zatem niej niż obiad dla dwojga, a zostanie z nami dłużej, przynajmniej jeśli Vega nie zdecyduje inaczej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz